To nie mogło się udać. Mimo, że zapewne większość koszykarskich kibiców gdzieś w środku chciałaby, żeby Nuggets kontynuowali sen w „bańce”, to rozum mówił, że zabawa skończy się jednak na Lakers. Koniec opowiadań o tym, że wszyscy pakują zespół do Denver, a on nigdzie się nie wybierają. Jeziorowcy jednak doskonale wiedzieli, że są takie bilety, których nie da się przebukować i właśnie takie zamówili Nuggetsom.
Sobotni mecz ewidentnie sponsorowała liczba 10. To dziesiąty sezon Lakers od ostatniego występu w finale NBA – jedenastego w serii już nie będzie. Zespół z LA powrócił tam, gdzie czuje się najlepiej. Dziesięć to również od dziś liczba finałów NBA, do których awansował LeBron James, który w wielkim stylu zakończył rywalizację z Denver.
Dla LeBrona ten dziesiąty awans do finałów jest w pewnym sensie debiutancki. Dotychczasowe dziewięć razy James rozegrał w barwach drużyn ze Wschodu. Po raz pierwszy zagra o mistrzowskie pierścienie, dochodząc do decydujących meczów z zachodniej strony drabinki. Nie sposób o tym meczu mówić inaczej, niż właśnie przez pryzmat LeBrona. To on zagrał kapitalną czwartą kwartę i dwudziestym siódmym triple-double w play-offach przypueczętował awans Lakers.
– Robota nie jest skończona, ale to wielki sukces zespołu, że powrócił tam, gdzie jego miejsce i będzie walczył o trofeum. Po to przyszedłem do tej drużyny – powiedział po meczu James.
Historia może zatoczyć koło, bo ostatni finał z Lakers rozegrali przeciwko Celtom. Teraz też skład finału może być właśnie taki, choć bliżej wygrania Konferencji Wschodniej są Heat i serca kibiców są w większości po stronie Miami.
Sobotni mecz nie mógł się inaczej zakończyć. Lakersi byli lepsi niemal w każdym elemencie gry. Gdyby szukać przewag Nuggets, to odrobinę lepiej wykonywali rzuty wolne i więcej piłek zebrali z tablicy rywala. Biorąc jednak pod uwagę resztę statystyk, to wymiar kary dla Denver i tak nie jest wysoki.
LeBron i Davis zdobyli w sumie więcej punktów niż trzech najlepiej punktujących Nuggets, a żeby skompensować sumę zbiórek Jamesa i Howarda, trzeba dodać dorobek na tablicach, aż czterech najlepszych zbierających Denver. Spory wpływ na ostateczny rezultat miało jednak ogólne zmęczenie materiału w zespole z Denver, a także kontuzja, z którą grał Jamal Murray, przez co nie mógł pokazać całego swojego potencjału.
– Nie osiągnęliśmy ostatecznego celu, ale dojście tak daleko, to i tak zaskoczenie dla wielu osób. Postaramy się wrócić jeszcze mocniejsi – skomentował porażkę Murray, a trener Michael Malone dodał: – Graliśmy przeciwko facetowi, dla którego takie mecze to rutyna. Jest to dla nas jakieś pocieszenie. Moją rolą teraz jest spowodowanie, że będziemy jeszcze silniejsi.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek byłem świadkiem, jak facet przejmował mecz tak, jak to zrobił LeBron w czwartej kwarcie tego wieczoru – powiedział trener Lakers Frank Vogel i tak naprawdę do tego komentarza nie trzeba nic dodawać. To był wieczór LeBrona i dobrze się stało, że będziemy mogli go oglądać w tym sezonie jeszcze przynajmniej cztery razy.
Denver Nuggets (3) – Los Angeles Lakers (1) 107:117
(30:33, 21:28, 33:26, 23:30)
Stan rywalizacji: 1-4, awans Los Angeles Lakers
Jerami Grant (DEN) – 20
LeBron James (LAL) – 38
Zobacz również:
Wyniki play-off NBA
źródło: inf. własna