– Myślę, że u wszystkich panuje spory głód koszykówki, spowodowany przedwcześnie zakończonym poprzednim sezonem. Na postawienie sobie celów na pewno jeszcze przyjdzie czas, ale znając zawodników Sokoła, już teraz mogę zagwarantować, że będziemy walczyć o pełną pulę – mówi nowy koszykarz Sokoła Łańcut, Kacper Majka.
Kacper opowiedz proszę, jak zaczęła się twoja przygoda z koszykówką. Gdzie i pod czyim okiem stawiałeś swoje pierwsze koszykarskie kroki?
Kacper Majka: – Wszystko zaczęło się w moim rodzinnym mieście – Przemyślu. Pierwsze kroki w koszykówce stawiałem pod okiem trenera Krzysztofa Młota w UKS Gim Basket 2 Przemyśl (teraz basket 15 Przemyśl). Natomiast zaraz po gimnazjum wyjechałem do Krakowa, aby reprezentować tamtejszą Wisłę w rozgrywkach juniorskich oraz drugiej ligi.
Jak wspominasz swoje pierwsze sezony w dorosłej koszykówce? Moment debiutu w pierwszej lidze? Okiem zawodnika przejście z drugiej ligi to duża różnica poziomów?
– Każdy z moich pierwszych trzech sezonów na zapleczu ekstraklasy był inny. Z roku na rok Trenerzy w Tychach obdarzali mnie coraz to większym zaufaniem, przez co otrzymywałem więcej szans, co przekładało się na ilość minut na parkiecie. Swój debiut w pierwszej lidze pamiętam doskonale, a było to właśnie… w Łańcucie! Wszedłem na boisko w pierwszej kwarcie jako zmiennik, ale szybko trafiłem trójkę. Byłem bardzo podekscytowany tym wydarzeniem. Po nerwowej końcówce to Sokół zwyciężył w tym spotkaniu. Jeżeli chodzi o różnice poziomów pomiędzy pierwszą a drugą ligą to jest ona dość spora. Kultura gry, intensywność, fizyczność, a przede wszystkim indywidualne umiejętności zawodników są zdecydowanie wyższe niż w drugiej lidze. Wiem to z własnego doświadczenia, gdyż moja aklimatyzacja na poziomie pierwszej ligi wymagała sporo czasu.
Jak zareagowałeś widząc telefon od trenera Sokoła Dariusza Kaszowskiego?
– Miałem pewne przesłanki, że takowy telefon może się pojawić, co nie zmienia jednak faktu, że wywołał on u mnie sporo pozytywnych emocji. Z trenerem oboje jesteśmy sporymi gadułami, więc ucięliśmy sobie długą pogawędkę o koszykówce, ale i nie tylko.
Piotr Wieloch w zeszłym sezonie pokazał się z bardzo dobrej strony jako PG Sokoła. Czujesz presję z tym związaną?
– Z Piotrem poznaliśmy się w sezonie 18/19, gdzie razem reprezentowaliśmy barwy GKS-u Tychy, wówczas byłem jego zmiennikiem na pozycji rozgrywającego. Piotr jest moim dobrym kolegą, a przede wszystkim klasowym graczem na swojej pozycji. Presji jednak nie czuje i mam nadzieję, że w barwach Sokoła zaprezentuje się co najmniej tak dobrze jak on.
Co powiesz o składzie Sokoła, o kolegach z którymi przyjdzie ci współpracować na parkiecie w tym sezonie?
– Bardzo się cieszę, że szkielet zespołu z poprzednich lat został wprawdzie nienaruszony. Większość zawodników znam z boiska i ze wszystkimi mam przyjazne relacje. Z Dawidem Zagułą znamy się od dzieciaka, gdy rywalizowaliśmy w rozgrywkach młodzieżowych. On wówczas grał w Stalowej Woli, a ja w Przemyślu. Z Filipem Małgorzaciakiem grałem razem w Tychach i od tamtej pory się przyjaźnimy, utrzymując stały kontakt. Bardzo się cieszę, że zdecydował się na powrót do Łańcuta i że znów zagramy w jednym zespole.
Jakie nadzieje wiążesz z tym sezonem? Jak sądzisz o co Sokół będzie walczył w tym roku?
– Jestem podekscytowany zbliżającym się sezonem. Myślę, że u wszystkich panuje spory głód koszykówki, spowodowany przedwcześnie zakończonym poprzednim sezonem. Na postawienie sobie celów na pewno jeszcze przyjdzie czas, ale znając zawodników Sokoła, już teraz mogę zagwarantować, że będziemy walczyć o pełną pulę.
Jakie są najmocniejsze strony Kacpra Majki na boisku i po za nim?
– Najmocniejsze strony pozostawię do oceny innym, ale na pewno ambicji, charakteru i pracowitości odmówić mi nie można. Poza boiskiem jestem bardzo komunikatywnym gościem (śmiech). Mój bardzo dobry znajomy, ex gracz Sokoła – Piotr Hałas, nazywa mnie „radiem Przemyśl”, ponieważ ciągle jestem z kimś w kontakcie i dobrze orientuję się co dzieje się w świecie koszykówki.
Rozmawiał Łukasz Burda
źródło: Sokół Łańcut